Red Bull Air Race, to cykl imprez, w których piloci akrobatyczni, lecąc 20m nad ziemią, pokonują tor między ustawionymi na wodzie pylonami z prędkością 370 km/h. W ten weekend jeden z wyścigów odbył się w Gdyni. To trzeba było zobaczyć - nic więc dziwnego, że na bulwar między Skwerem Kościuszki, a Kamienną Górą przybyły tłumy - tym bardziej, że impreza była mocno reklamowana, a do tego bezpłatna.
Niestety organizatorzy nie poradzili sobie z tak dużym przedsięwzięciem. Pomijam fakt, że na wszystkich drogach dojazdowych tworzyły się gigantyczne korki. To było do przewidzenia, więc przezornie auto zostawiłem w domu i do Gdyni udałem się SKM-ką. Niestety tutaj też nie obyło się bez kolejek, ścisku i kołtuństwa. Podobno zostały wyznaczone dodatkowe składy, żeby rozładować tłok, ale w ogóle nie dało się tego odczuć. W drodze powrotnej jechaliśmy ściśnięci jak sardynki i przez kilka stacji musiałem trzymać mojego pięcioletniego syna cały czas na rękach, żeby mi go nie stratowali. Wstęp na imprezę, pomimo że darmowy, był jednak reglamentowany. Wejście na bulwar zostało odgrodzone bramkami, żeby ograniczyć napływ ludzi. No więc, albo robimy imprezę darmową, na którą mogą wejść wszyscy, albo płatną i odgradzamy się bramkami od darmoszki... Jak się dowiedziałem chodziło o to, że ze względów bezpieczeństwa został nałożony limit 70.000 ludzi, którzy mogą jednocześnie przebywać na bulwarze. Jeżeli ktoś przyszedł później, to musiał czekać, aż się zwolni miejsce, no i ludzie czekali...
Na koniec nie mogę nie wspomnieć o zupełnym braku zaplecza socjalno-kateringowego. Ponieważ niedawno byłem na imprezie "Cuda wianki" organizowanej właśnie na bulwarze w Gdyni z okazji nocy świętojańskiej i tam było pełno stoisk z jedzeniem, napojami i innymi atrakcjami, myślałem, że tutaj będzie podobnie. Niestety na Red Bull Air Race zaplecze socjalne ograniczało się do kilku osranych do granic możliwości Toi-Toi. Aha i jakoś nie pamiętam, żeby podczas cudawianków były jakiekolwiek ograniczenia co do ilości osób przebywających na bulwarze, a ludu nie brakowało.
Jeżeli chodzi o same zawody, to na pewno warte obejrzenia, z tym że była to atrakcja na góra dwie godziny. Wchodzisz, oglądasz, robisz foty i w drogę. Jeżeli jednak ktoś planował spędzić tam trochę więcej czasu, lub cały dzień, to moim zdaniem było to niewykonalne. Żeby skorzystać z Toi-toia trzeba było wyjść poza bramki, a powrót już wcale nie był taki oczywisty. Z jedzeniem czy piciem podobnie. My na szczęście nastawialiśmy się na te dwie godzinki i w zupełności nam to wystarczyło. Oskarowi bardzo się podobało, ale po dwóch godzinach był już zmęczony. Ja zrobiłem zdjęcia, a resztę puściłem w zapomnienie :)
Co do zdjęć, to wyszedłem z założenia, że 70.000 ludzi z aparatami + ci za bramkami, będą mieli bardzo podobne ujęcia - zależy kto jaką lufę założy. No więc ja postanowiłem użyć lufę zupełnie nietypową, bo Sonnara 120 od Pentacon Sixa, na przegubie tilt/shift, zapiętym do mojego D700, tak aby nieco wyizolować same samoloty z otoczenia. Oczywiście fakt, że całe to ustrojstwo musiałem ostrzyć ręcznie, nieco wpływał na komfort pracy przy pociskach pędzących prawie 400 km/h, ale kilka zacnych kadrów udało mi się ustrzelić. No i mam jakiegoś
Longinosa, ale to już zupełna zagadka - przekonam się jak wywołam film :)